W dzisiejszych czasach coraz częściej zmuszamy siebie do diet, forsownych maratonów ćwiczeń, konieczności wykupienia karnetu w siłowni, rygorystycznych ograniczeń spożywanego jedzenia, odmawiania sobie wszelkich przyjemności w rodzaju słodkich przekąsek. Ogarnięci chęcią uzyskania talii osy, smukłej, pozbawionej skaz sylwetki biegamy od dietetyka do klubów fitness, gdzie w salach ze sztangami wyciskamy siódme poty.Zaczynamy popadać w "dietoholizm” i "siłownioholizm”, tłumacząc swoje bezmyślne działania społeczną modą na szczupłość, na bycie fit, bycie w doskonałej formie. Nie zauważamy jak stopniowo i niezauważalnie, zaślepieni wizją nieskazitelnego wyglądu, zapędzamy się w ślepą uliczkę błędnego nawyku forsowania organizmu i wycieńczania go. Po jakimś czasie przekonujemy się jednak, że to szarpanie się ze sobą wcale nie czyni nas szczęśliwymi.Nie ma też prostej zależności między wylanymi wiadrami potu, zrzuconymi gramami tłuszczu a poczuciem wewnętrznego szczęścia, radości i akceptacji siebie. I koniec końców jesteśmy rozczarowani, że nasz trud, nasze powstrzymywanie się od wszystkiego, co sprawiało nam niegdyś przyjemność, nasz wysiłek, wszystko to nie zmienia się automatycznie w fale endorfin, które mogłyby zawładnąć naszym ciałem i uczynić nas bezgranicznie i bezsprzecznie szczęśliwymi ludźmi. Zadajemy sobie wówczas pytanie: dlaczego to nie daje mi radości? Dlaczego mój wysiłek nie jest przekuwany w euforię w czystej postaci? Przecież tyle z siebie daję, tyle od siebie wymagam, ćwiczę, stosuję dietę i co? Efektem jest tylko zmęczenie? Tak też się to na ogół kończy. Bo po forsownym treningu, wycieńczająco-oczyszczającej diecie pozostaje tylko zmęczenie ciała i pustka w środku, brak wszelkich emocji. Pogoń za ideałem okazuje się być pogonią za złudzeniem. Nie przekłada się bowiem na radość, której można, czy wręcz należałoby szukać zupełnie gdzie indziej. Tam, gdzie nie przyszłoby nam do głowy jej szukać, mianowicie w naszych pasjach, w tym, co nas ekscytuje, wypełnia emocjami, czyni nas ciekawymi ludźmi, sprawia, że zaczynamy lubić siebie i świat, mogący nam tyle zaoferować. Szczególny rodzaj samoakceptacji potrafi dać nam taniec. To najkrótsza droga, aby polubić czy wręcz pokochać siebie. Wydobywa on z nas piękno niezależnie od naszych fizycznych niedoskonałości, sprawiając że patrzymy na te niedoskonałości, które częstokroć zatruwały nam życie, przychylniej, a z czasem w ogóle przestajemy je zauważać. W tańcu, czy tego chcemy, czy nie, piękniejemy. Pozwala on też przenieść na scenę czy parkiet niejedną emocję oraz nasze indywidualne odczucia. Oprawą dla zasad i techniki jest tu właśnie nasza emocjonalność, bez której taniec nikogo nie olśni ani nie oczaruje. Nie sposób tańczyć tylko i wyłącznie stopami, biodrami, rękoma, czy nogami, trzeba tańczyć sercem. Jeśli w technikę nie tchnie się serca, to taniec pozostanie w sferze kroków, figur, do których wykonywania zmusza ciało umysł, pozostanie zatem w sferze kontroli ciała. Świetnie oddaje to cytat z książki "Czarownica z Portobello” Paulo Coelho: "podczas każdego tańca, któremu oddajemy się z radością, umysł traci swoją zdolność kontroli, a ciałem zaczyna kierować serce”. W innym fragmencie tej samej książki autor pisze, że taniec pozwala wyrazić siebie, to czas, kiedy otwieramy się przed ludźmi, kiedy jesteśmy sobą: "W tańcu możesz sobie pozwolić na luksus bycia sobą.” Są oczywiście różne style, po które możemy sięgnąć, począwszy od klasycznego baletu czy tańca irlandzkiego, w których to stylach tancerze, wznosząc się na palce, łączą dwa poziomy, bo chociaż dotykają ziemi opuszkami palców, to jednak więcej czasu wirują w powietrzu, a skończywszy na tańcu brzucha, który pomaga wydobyć z kobiety pełnię kobiecości, pozwala częstokroć pozbyć się ukrytych kompleksów i zaakceptować siebie. Jedno pozostaje jednak niezmienne w każdej pasji, zwłaszcza tanecznej. Mianowicie to, że ludzie w niej zanurzeni są jednocześnie odurzeni szczęściem. Podekscytowani swoim zainteresowaniem, nie zwracając uwagi na swoje niedoskonałości, które są domeną nas wszystkich. Szkoda, że zapominamy o tym, dążąc za ideałem piękna, za nieskazitelną urodą, za odchudzaniem, za przemęczaniem się, za pustką, która ze szczęściem nie ma nic wspólnego. Więc gdy tylko pojawi się w nas chęć, aby sięgnąć po dietę, tabletki odchudzające, programy treningowe proponujące drastyczne wysmuklenie sylwetki w miesiąc, to może lepiej spróbujmy się rozejrzeć, czy w pobliskim klubie nie ma w ofercie gry w szachy, na instrumencie, czy może zajęć tańca, które angażując ciało i umysł, umożliwią wyrażenie siebie, wydobycie różnej skali emocji od smutku, żalu, gniewu, aż po radość, euforię, szczęście i harmonię, ale przede wszystkim dadzą nam możliwość wykrzesania z siebie sympatii nie tylko do ludzi i świata, ale głównie do nas samych i naszego ciała. Tekst został przygotowany przez obcasowe kobiety z bloga obcasywsieci.pl Serdecznie zapraszamy! |
środa, 5 listopada 2014
CO LEPSZE: ODCHUDZANIE, CZY MOŻE PASJE POZWALAJĄCE POLUBIĆ SIEBIE?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Szczerze mówiąc wydaje mi się, że o wiele lepiej jest zdecydować się na odchudzanie. Nawet jeśli nie wiesz na jaką diete przejsć, zawsze możesz skorzystać z tego typu https://www.lightbox.pl/catering-dietetyczny-warszawa cateringu dietetycznego. Moim zdaniem jest to na prawdę świetne rozwiązanie warte uwagi
OdpowiedzUsuń